Patrol
składający się z trzech strażników obserwował jedną z
większych ulic miasta. Podobny maszerował równoległą, mniejszą
uliczką. Lily chowała się w bramie mocno zaniedbanej kamienicy
przy zaułku obok tej drugiej, trzymając kurczowo torbę. Nie mogła
uwierzyć, że dała się namówić Verkaik do opuszczenia domu i
wyruszenia do Acantar, gdziekolwiek się znajdowało. Nie chciała
jednak rezygnować i tym samym zawieść kobiety, która jej ufała.
Dotychczas
głośny dźwięk kroków niespodziewanie ucichł. Dziewczyna
wstrzymała oddech, obawiając się, iż została nakryta. Od kilku
miesięcy w mieście panował zakaz opuszczania domostw po zachodzie
słońca i był on surowo przestrzegany. Dopiero teraz młódka
dostrzegła swoją głupotę. Gdyby wyszła chwilę wcześniej,
niechybnie byłaby już na miejscu spotkania.
–
Jesteś pewien, Arn? – usłyszała męski głos w pobliżu, ze
strony mniejszej uliczki. W myślach modliła się, by strażnik, jak
sądziła, nie podszedł bliżej i jej nie zauważył.