poniedziałek, 21 sierpnia 2023

Rozdział II (uf)

Patrol składający się z trzech strażników obserwował jedną z większych ulic miasta. Podobny maszerował równoległą, mniejszą uliczką. Lily chowała się w bramie mocno zaniedbanej kamienicy przy zaułku obok tej drugiej, trzymając kurczowo torbę. Nie mogła uwierzyć, że dała się namówić Verkaik do opuszczenia domu i wyruszenia do Acantar, gdziekolwiek się znajdowało. Nie chciała jednak rezygnować i tym samym zawieść kobiety, która jej ufała.

Dotychczas głośny dźwięk kroków niespodziewanie ucichł. Dziewczyna wstrzymała oddech, obawiając się, iż została nakryta. Od kilku miesięcy w mieście panował zakaz opuszczania domostw po zachodzie słońca i był on surowo przestrzegany. Dopiero teraz młódka dostrzegła swoją głupotę. Gdyby wyszła chwilę wcześniej, niechybnie byłaby już na miejscu spotkania.

– Jesteś pewien, Arn? – usłyszała męski głos w pobliżu, ze strony mniejszej uliczki. W myślach modliła się, by strażnik, jak sądziła, nie podszedł bliżej i jej nie zauważył.


– Rozkaz prosto od hrabiego – odparł mu inny mężczyzna basem. – Panicz zniknął, pewno porwany. Jeśli go nie znajdziemy tutaj, to mamy rozjechać się po całym królestwie. Nikt nie wie, gdzie go wzięli.

– Wyruszaj w drogę, Arn. Im prędzej znajdziem panicza, tym lepiej. Jak porwany, to nas powiadom i razem pójdziem na tych zbirów.

Ponownie rozległ się dźwięk kroków. Mężczyźni oddalali się, a po krótkiej chwili Lily usłyszała kolejną osobę, o znacznie lżejszym chodzie. Wyjrzała zza bramy kamienicy, po czym wyszła z niej. Zrobiło się już na tyle ciemno, iż nikt nie miał prawa jej zauważyć, chyba że narobiłaby rabanu na całą dzielnicę. Po większej uliczce przemknęła ubrana na ciemno postać z latarnią w dłoni.

– Tu nie wolno chodzić! – zareagował jeden ze strażników. Zaciekawiona dziewczyna podeszła nieco bliżej, gotowa w razie czego zacząć biec ku pomnikowi. Potrzebowała jedynie odrobiny szczęście i chwili nieuwagi patroli w mieście.

– Mi tu wolno wszystko – odpowiedział mu spokojny kobiecy głos. – Jeżeli twierdzisz inaczej, lepiej szykuj się na stryczek.

Młódka wyjrzała zza rogu kamienicy. Zdziwiła się, widząc, jak mężczyźni klękają przed stojącą tyłem do niej kobietą, którą przed chwilą musiała zobaczyć. Albo Lady Adalysa, albo d'Engle, stwierdziła Lily. Rozejrzała się, po czym wyszła z zaułka, nadal skryta w mroku. Po cichu się cofała, by wreszcie dojść do ukrytego wyjścia z miasta. Nie miała możliwości wymknąć się przez którąkolwiek z bram, dobrze oświetlonych i pilnowanych.

– Macie jakieś życzenia, pani? – zapytał ten sam człowiek, który wcześniej zwrócił uwagę niewieście. Carn coraz bardziej się oddalała od nich, rozglądając się przy każdej bocznej uliczce.

– Owszem, mam – oznajmiła postać. – Zniknijcie mi z oczu... i tam chyba ktoś jest.

Patrol natychmiast ruszył w przeciwnym kierunku, niż Lily, która odetchnęła z ulgą. Wtedy nieznajoma odwróciła się w jej stronę i kiwnęła głową, a następnie zniknęła w jednej z uliczek.



~*~*~*~

– Dlaczego Lily odeszła? – spytała Annie, obserwując rodzicielkę. Utulony Bouchard spał w swoim łóżku od dłuższego czasu, co nie powstrzymało jego matki od dalszego śpiewania mu kołysanek.

Kobieta zamilkła na pytanie córki. Nerwowo bawiła się rzemykiem służącym jej za bransoletę, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią. Zanim jednak to zrobiła, rozległo się skrzypienie drzwi wejściowych. Annie natychmiast pomyślała, iż to ojciec wrócił od sąsiada, z którym często pił. Po krótkiej chwili przez otwarte drzwi zauważyła twarz swojej siostry.

– Lily, wróciłaś. – Uśmiechnęła się szeroko, ciesząc się z powrotu dziewczyny. Wówczas postać się odwróciła przodem do niej, a uśmiech znikł z twarzy dziewczynki. Blizna biegnąca przez lewą stronę czoła i policzek uświadomiła jej, iż się pomyliła. Dopiero wówczas zwróciła uwagę na granatową suknię, wyglądającą na zbyt bogatą, by jej siostra mogła ją założyć, i na to, iż osoba jest znacznie starsza od Lily.

– Coś się stało z twoją siostrą, Annie? – zapytała kobieta, w jej głosie pobrzmiewała troska. Dziecko milczało; nieco przerażało je wygląd nieznajomej. Kobieta nawet nie próbowała zakrywać oszpeconej części twarzy jasnymi włosami, wręcz przeciwnie – kosmyki z lewej skroni specjalnie zostały zaplecione z tyłu głowy.
– Eleanor... – odezwała się niespodziewanie matka dzieci, wstając z łóżka swojego synka. Uważnie przyglądała się nowoprzybyłej, na której ustach pojawił się lekki uśmiech.
– Jak zwykle jesteś zbyt poważna, Catrien. – Niewiasta zdjęła ze swych dłoni pasujące kolorem do sukni rękawiczki, a uwadze Annie nie umknęło, iż były one w całości pokryte szramami. – Oczekiwałam cieplejszego powitania od ciebie i twoich dzieci. Może jednak ty mi odpowiesz, co się stało z twoją córką?
– Nie skorzystamy z waszej pomocy, pani. Nie potrzebujemy... – Gość przerwał Catrien, unosząc dłoń.
– Jeszcze raz tak się do mnie zwrócisz, a obiecuję ci, że siłą wezmę cię i twoją rodzinę na zamek, a potem oświadczę całemu światu, kim jesteście. Dobrze wiesz, że jestem do tego zdolna. – Z jej ust znikł uśmiech, ustępując miejsca powadze. – Lepiej powiedz mi, co się stało z Lily. Mogę jej pomóc, gdziekolwiek teraz jest.
Zapadła cisza. Annie wywnioskowała z wyrazu twarzy swej rodzicielki, iż ta nie odpowiem, choć Lily mogłaby się znaleźć w niebezpieczeństwie.
– Acantar – odpowiedziała zamiast swej matki, która natychmiast spiorunowała ją wzrokiem. – Mówiła, że wyrusza do Acantar...
Eleanor zmarszczyła brwi na dźwięk tych słów, po czym spojrzała na panią domu, jakby oczekując wyjaśnień.
– Nadal uważasz, że warto jest milczeć, Catrien? – zapytała wściekła. – Gdy Lily dotrze do Acantar, zginie i dobrze o tym wiesz. Jeżeli teraz nie wiedzą, kim jest, to dowiedzą się, gdy tylko na nią spojrzą. Czeka ją piękna i bolesna śmierć...
– Katae nie żyje, stała się...
– Dobrze o tym wiem, tak samo, jak o tym, że rytuał jest nieważny – przerwała jej ponownie jasnowłosa kobieta. – Zapominasz o tym, że w Acantar nadal tkwią jej marionetki, wierne nawet po śmierci swej pani. Ona poprzysięgła się mnie pozbyć i tylko to, że zostałam żoną Waltera, ją powstrzymało. Już jedną hrabinę zabiła, druga by ich pogrążyła. Wtedy już każdy by się dowiedział, kto siedzi na tronie, i zaczęłaby się wojna. Lepiej zabić kogoś po cichu i zgonić na leśnych zbójców, czyż nie? Pal diabli, że zabiją niewinną dziewczynę, wiele już mają takich na sumieniu. Jedna ofiara więcej nie zrobi im różnicy.
Im dłużej trwał monolog niewiasty, tym większy strach ogarniał Annie. Jej oddech stawał się coraz płytszy, z trudem łapała powietrze. Przed oczami pojawiły się czarne plamki, powiększające się wraz z upływem czasu. Dziewczynka traciła kontrolę nad swoim ciałem, nie czuła swoich nóg, a wkrótce i rąk. Plamki przed jej oczami zakryły jej pole widzenia, a ona sama tylko poczuła, jak upada do tyłu, nim straciła świadomość.

~*~*~*~
– Długo kazałaś na siebie czekać. – Will stał przy gotowym do drogi bułanym koniu. Nawet nie spojrzał na Lily stojącą tuż przy pomniku. – Gdyby nie to, że masz list, nie czekałbym. Znając panny jak ty, nie miałaś nigdy do czynienia z koniem, czyż nie? – zapytał retorycznie, a w jego głosie pobrzmiewała ironia. Dziewczyna przewróciła oczami, już mając dosyć podróży z młodzieńcem.
– Jeśli chciałeś kogoś obytego z końmi, trzeba było wziąć Verkaik – odrzekła, nie ruszając się z miejsca. Bała się zbliżyć do rumaka, nigdy także nie przepadała za żadnymi zwierzętami. Włóczące się po mieście koty napawały ją obrzydzeniem, kojarzyły się z zanieczyszczaniem budynków i ulic.
– Bardzo chętnie bym to zrobił, ale wskazała na ciebie.  

1 komentarz: